
Czasami zastanawiam się, czy możliwe jest w komunikacji prawdziwe porozumienie. Zawsze finalne znaczenie jest wynikiem uzgadniania różnych perspektyw patrzenia na tę samą sytuację. No właśnie – wszędzie tam, gdzie różne perspektywy tam miejsce dla interpretacji, czy też nadinterpretacji. Kiedy zobaczyłam u znajomej na FB rysunek ukazujący żyrafę malującą kobietę w kapeluszu, która patrząc z góry dostrzegła jedynie okrągły obiekt z dodatkowym okręgiem w środku, to przypomniała mi się opowieść o słoniu przywiezionym do plemienia, które wcześniej nigdy nie widziało takiego stworzenia (znam różne wersje tej przypowieści – więc ogólnie zarysuję jej sens). Okazało się, że kiedy mieszkańcy mieli powiedzieć, co to jest trzymając w rękach inną część zwierzęcia – zupełnie inaczej komentowali, czym ono jest. Jedni trzymający ogon twierdzili, że słoń jest jak sznurek, inni dotykający nogi twierdzili, że jest jak filar budowli, inni trzymający trąbę, że jest jak wąż, jeszcze inni, leżący na grzbiecie, że jest płaski i wielki. Kto z nich miał rację? Każdy! Tylko czy odkryli czym jest słoń – pewnie nie.
Bardzo często, prędzej czy później, gdy dotykamy emocjonalnie znaczących tematów – doświadczamy trudności w komunikacji wynikającej z nieporozumień. Skąd się biorą?
Dlaczego dzieje się tak, że jeszcze zanim usłyszymy, co rozmówca ma na myśli, już ponoszą nas nerwy i nie jesteśmy w stanie dłużej cierpliwie słuchać, lecz wpadamy w słowo i wyrażamy święte oburzenie? To z kolei wywołuje reakcję łańcuchową i druga osoba traci cierpliwość również podnosząc głos. I konflikt gotowy.
Dlaczego nie możemy usłyszeć siebie nawzajem? Co sprawia, że nasze systemy obronne są przeczulone na pewnego typu komunikaty zarówno słowne, jak i niewerbalne? Czy da się temu zaradzić?
Jedną z przeszkód w prawidłowym odbiorze komunikatu jest nasza interpretacja słów nadawcy wynikająca często z wcześniejszych doświadczeń niekoniecznie związanych z tą właśnie osobą. Niejednokrotnie przyczyną są nasze uprzedzenia lub stan emocjonalny w jakim się znajdujemy w trakcie rozmowy. Często te interpretacje wynikają z naszych uprzedzeń. Przykładowo, jeśli doświadczyliśmy w dzieciństwie karzącego rodzica, to w sytuacji konfrontacji z osobą dominującą możemy czuć wobec niej strach, choć tak naprawdę ma on swoje źródło w naszej przeszłości. Podobnie, jeśli mężczyzna ma doświadczenie, trudnego zachowania ze strony kobiet – to w konfrontacji z kolejnymi kobietami może mieć wrażenie, że każda z nich jest przykładowo roszczeniowa.
I tak jak nie jest dziwne, że zawsze interpretacja wkrada się w odbiór komunikatu – bo nigdy nie mamy dostępu do prawdziwej intencji nadawcy i zawsze fakty będziemy postrzegać z własnej perspektywy, tak problem zaczyna się pojawiać, gdy dokonujemy nadinterpretacji. Pojawia się ona w sytuacji, gdy dokładamy do własnej perspektywy dodatkowe znaczenia, które nie mają już oparcia w faktach. Często wtedy dodajemy do nich własne przekonania – tym samym postrzegając daną rzeczywistość – widzimy ją w krzywym zwierciadle – i wtedy w moim odczuciu nie mamy możliwości poznania prawdy. Jeśli obie strony dokonują rozbudowanych interpretacji trudno jest znaleźć wówczas porozumienie.
Myślę, że jedną z przyczyn ulegania swoim nadinterpretacjom jest chęć zachowania własnej pozytywnej samooceny. Chcemy, żeby inni nas postrzegali zgodnie z naszym wyobrażeniem nas samych. Jeśli w relacji druga strona używa określeń oceniających, dewaluujących, stawiających nas w negatywnym świetle (inaczej niż sami chcemy się postrzegać), wówczas najczęściej tego typu zachowania będziemy oceniać jako atakujące i negujące nas samych – a nie jako jedynie wynik cudzej interpretacji naszych zachowań. Skupiamy się wtedy na udowadnianiu swoich racji. I oczywiście uważam, że należy bronić swoich argumentów, stawiać granice i być uważnym na przemoc stosowaną wobec nas. Jednak czasami mam wrażenie, że gdy spór trwa dość długo – przestaje mieć znaczenie jego istota, a większe znaczenie ma walka z wiatrakami – niczym Don Kichot – widząc wroga tam, gdzie być może go nie ma. Druga strona jest przecież przekonana, że ma rację.
A co by się stało i co byłoby możliwe, gdybyśmy odpuścili? Ile razy moglibyśmy uniknąć niepotrzebnych sporów, gdybyśmy nie brali do siebie komunikatów. Przecież wiemy kim jesteśmy, więc dlaczego się tak przejmujemy opiniami innych? Czy to, że ktoś nas ocenia w jakiś negatywny sposób zmienia coś w naszym jestestwie? Czy w jakiś sposób odbiera nam realnie godność? Przecież każdy z nas nosi w sobie cząstkę dobra i zła. Nie jesteśmy krystaliczni.
Każdy z nas konstruuje swój świat przekonań, obraz świata, relacji i ludzi na podstawie szczątków informacji i własnych interpretacji. To co powstaje jako mapa świata jest mirażem. Potem ten obraz przykładamy do wszystkich kolejnych sytuacji. Więc czemu decydujemy się ulegać naszym lub innych złudzeniom?
Zapraszam do eksperymentu:
Przy kolejnej okazji, gdy zdasz sobie sprawę, że druga strona nadinterpretowała Twoje zachowanie – przyjmij to wyłącznie jako jej wizję sytuacji. Spróbuj rozmawiać z nią zakładając, że ona naprawdę ma przekonanie, o swojej racji, a żadne Twoje wyjaśnienia już nic nie zmienią. Co wtedy stanie się możliwe? Czy tak samo będziesz reagować emocjonalnie? Czy wręcz przeciwnie będziesz w stanie uznać, że każdy z Was ma po prostu inną wizję, tej samej rzeczywistości i może warto odpuścić? Może warto skupić się na esencji waszej relacji lub istocie tematu, w którym tego typu dyskusja się pojawiła?
Co myślisz o takiej wizji sytuacji? Podziel się w komentarzu swoją refleksją.